Konkurs Jordanowski cz. II

Kolejna porcja materiałów:

 

MATERIAŁY II

Ojciec Franciszek Maria od Krzyża Jordan- apostoł Boskiego Zbawiciela.

Pewnego pięknego czerwcowego dnia, mieszkańcy małej niemieckiej wsi Gurtweil jak co dzień zabrali się do swoich obowiązków. Kobiety z zapałem krzątały się po swych wiejskich chatach, wyprawiając swoje niesforne dzieci do szkoły. Mężczyźni od świtu pracowali na roli, zbierając plony ziemi, którymi hojnie obdarzał ich Bóg, a młodzież z okolicznych gospodarstw wypasała bydło na pięknych zielonych polach. Tylko w jednym domu panowała nerwowa atmosfera. W przedsionku małego parterowego budynku ze słomianą strzechą, stał dojrzały mężczyzna ze swym pierworodnym synem i nasłuchiwał odgłosów dochodzących z wnętrza domu.

– Tato to już?-pytał z zaciekawieniem mały chłopiec-mogę już zobaczyć…?

-Marcinie bądź cierpliwy i módl się do naszego Ojca w niebie. Zapewne lada chwila twoja ciekawość zostanie zaspokojona-odpowiedział spokojnie tata, składając ręce do modlitwy. Chwile ciągnęły się niemiłosiernie długo. Mężczyzna co chwila spoglądał w niebo, śląc do Boga swe błagalne myśli. Nagle z domu dobiegło cichy płacz.

-Jest! Tato jest!- krzyczał skacząc dookoła Marcin.-chodźmy szybko zobaczyć.

Po chwili cała rodzina znalazła się w małej izdebce, gdzie na łóżku leżała młoda wyraźnie zmęczona kobieta, tuląc do serca swego nowonarodzonego syna.

-To twój młodszy brat-powiedziała do starszego syna, który z podekscytowaniem spoglądał na śpiącego niemowlaka– Postanowiliśmy z tatą nazwać go Jan Chrzciciel.

Tak więc pamiętnego dnia 16 czerwca 1848 roku rodzina państwa Jordanów powiększyła się o kolejnego syna. Nikt nie przypuszczał, że tego zwykłego dnia narodzi się niezwykły człowiek, który zapali w sercach milionów ludzi na świecie iskrę Bożej miłości do świata.

Nazajutrz, rodzina Jordanów w miejscowym kościele parafialnym ochrzciła malca. To był wielki dzień dla całej rodziny. Głęboko wierzący rodzice dziękowali Stwórcy za zdrowego syna i rodzinę, która darzyła się ogromną miłością i szacunkiem. W tym wyjątkowym dniu towarzyszyli im także sąsiedzi i przyjaciele. Rodzina Jordanów było bowiem znana i bardzo lubiana we wsi.

Wawrzyniec, tata małego Marcina i Jana Chrzciciela był najemnym robotnikiem. Pracował ciężko wszędzie tam, gdzie potrzeba była jego siła fizyczna. Był to dobry i prawy człowiek. Kochał swoją rodzinę i mimo ciężkiej sytuacja materialnej, starał się zapewnić im wszystko co potrzebowali. Siły w trudnych chwilach dodawał mu modlitwa, razem ze swą żoną Notburgią bardzo kochali Pana Boga. W takim właśnie duchu wzrastał mały Jan wraz ze swym starszym bratem Marcinem i młodszym o 3 lata bratem Edwardem.

Mama trójki urwisów miała z nimi prawdziwe urwanie głowy. Poświeciła się wychowaniu swych synów, które wcale nie było łatwe. W małych głowach, ciekawych świata chłopców co chwila rodziny się różne pomysły. Jan przodował w wymyślaniu coraz to ciekawszych zajęć. Razem z dziećmi z sąsiedztwa biegali po łąkach, lasach i pastwiskach, łapiąc żaby, koniki polne i wspinając się po drzewach. Radości nie było końca a uśmiech nie schodził z twarzy rodzeństwa. Byli ze sobą bardzo zżyci, spędzając wiele czasu w swym towarzystwie. Najbardziej jednak Janek lubił codzienną wspólną modlitwę oraz niedzielne wyjście do kościoła. Stroiła się wtedy cała rodzina. Każdy ubierał to , co miał najlepszego, aby z czcią i szacunkiem podziękować Bogu za miniony tydzień i poprosić o kolejne łaski. O jakże to były radosne chwile, kiedy do całej rodziny dołączał spracowany ojciec, aby razem uczestniczyć we Mszy św. Bracia bardzo kochali swych rodziców. Widzieli jak ogromny trud oboje wkładają w ich wychowanie.

Mały Janek był bardzo radosnym i ciekawym świata dzieckiem. Oprócz beztroskiej zabawy z dziećmi, jego ulubionym zajęciem było łowienie ryb. Potrafił godzinami siedzieć w ciszy i skupieniu, aby wraz ze starszymi rybakami uczyć się fachu rybołówstwa. Choć nie było to proste dla radosnego dziecka, uczył się cierpliwości, która przyniosła w jego dorosłym życiu wiele pięknych owoców.

Na okres radosnego dzieciństwa przypadają także lata1855-1862 kiedy Jan uczęszczał do szkoły podstawowej. Choć był bystrym uczniem, lubianym bardzo przez swych nauczycieli, to także w szkolnych murach płatał figle i żarty swym kolegom i koleżankom. Zawsze przygotowany i dokładny młody uczeń, rozweselał wszystkich przynosząca do szkolnej sali jaszczurki, żaby albo inne polne stworzonka. Nauczyciele wybaczali mu często dziecięce wygłupy, widząc w nim ogromny potencjał. Oprócz figli, wychowawcy dostrzegli u niego wyjątkowy dar malarstwa. Także proboszcz wiejskiej parafii dostrzegł nieprzeciętny temperament chłopca, mówiąc mu często, że nie będzie nigdy z pewnością przeciętnym człowiekiem, wyrośnie z niego albo coś złego albo dobrego.

Wyjątkowym wydarzenie we wsi zawsze była Pierwsza Komunia Święta. Wszyscy mieszkańcy zbierali się w kościele, aby towarzyszyć dzieciom w tym ważnym dniu.

-Mamo, kiedy ja będę mógł tak jak wy przyjmować Pana Jezusa?- zapytał pewnego dnia Jan

-Przyjdzie taki dzień synu. Pamiętaj, że nie każdy człowiek na ziemi może przyjmować ciało naszego Zbawiciela, dlatego kiedy dostąpisz tej łaski musisz być do tego dobrze przygotowany.

-Mamo, to znaczy że nie wszyscy ludzie znają i kochają Boga tak jak my?

-Nie Janku. Są miejsca na świecie, gdzie ludzie nie słyszeli jeszcze o naszym Zbawicielu. Ale straszniejsze jest to, że są ludzie którzy o nim słyszeli ale nie wierzą w Niego i Go nie kochają.

Mały Jan bardzo zasmucił się usłyszawszy te słowa. Nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że ludzie nie wiedzą o Panu Bogu. Nie wiedzą wiec że to wszystko co mamy to Boży dar-pomyślał- łąki po których biegam z przyjaciółmi, lasy i pastwiska, drzewa na które się wspinam, krowy muczące i barany beczące, to przecież wszystko dar Boga dla nas. O jakie smutne musi być życie takich ludzi-zasmucił się.

W końcu nadszedł długo oczekiwane święto dla rodziny Jordanów. Jan Chrzciciel Jordan przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej 7 kwietnia 1861 r. Było to wzniosłe wydarzenie. Cała rodzina przygotowała się duchowo do tej wielkiej uroczystości. Jan od samego rana z lekkim zdenerwowaniem czekał chwili, gdy przyjmie do swego serca Komunię Świętą.

W kościele jak zwykle zebrało się wiele ludzi. Wszyscy goście obserwowali dzieci, które były głównymi bohaterami tego dnia. Po uroczystości mama zasmucona pouczyła swego syna:

-Janie to niedopuszczalne abyś po przyjęciu Eucharystii rozglądał się po kościele i patrzył bezmyślnie w sufit. Powinieneś w tej chwili skupić się na modlitwie a nie rozpraszać obserwując innych.

-Ależ mamo, modliłem się, gdy nagle ujrzałem nad swoją głową piękną białą gołębicę, która zatrzepotała skrzydłami nade mną i zniknęła.-Jan opowiadał o tym dziwnym wydarzeniu z wyraźnym przejęciem.

-Co ty opowiadasz synu-zapytała mama- nawet w tak ważny dzień figle ci w głowie…

Choć nie wszyscy wierzyli w słowa Jana, po tym wydarzeniu jego zachowanie wyraźnie uległo zmianie. Spędzał on dużo więcej czasu na prywatnej modlitwie i nawet gdy młodszy brat próbował zachęcić go do zabawy, unikał już wygłupów i stał bardzo pobożnym młodym człowiekiem. Często rozmyślał nad tym co opowiadała mu mama. Tak bardzo kochał Pana Boga, że straszne wydawało mu się to, że ludzi mogą Go nie znać albo nie kochać.

-Jakże smutne musi być życie człowieka który odrzuca Twoja miłość Boże- rozważał na modlitwie- Chciałbym aby każdy człowiek na ziemi wiedział jak bardzo Nas kochasz i jak wiele Ci zawdzięczamy! O gdybym miał na to jakiś wpływ…

Spokojne życie rodziny przerwała śmierć głowy rodziny. W 1862 r. zmarł nagle tata Jana, zostawiając pogrążoną w ogromnym smutku rodzinę w ciężkiej sytuacji materialnej. Stracili bowiem jedynego żywiciela domu. Choć dla Janka był to bardzo trudny czas, to jednak nie poddawał się zwątpieniu i modlił się jeszcze więcej. Widząc trudności z jakimi borykała się jego mama, Jan ukończył w wieku 14 lat swoją edukację w szkole podstawowej i nie podjął dalszej edukacji, jak planował. Postanowił pomóc swej ukochanej matce i zaczął pracę przy budowie kolei. Nie była to łatwa praca dla dorastającego chłopca, ale cierpliwie znosił wszystkie niedogodności aby tylko jego rodzina nie została bez grosza. Przez dwa lata każdy swój dzień rozpoczynał gorliwą modlitwą aby potem udać się do pracy, gdzie przebywał do późnego wieczoru. Gdy kładł się spać, często wspominał swego ojca, który pierwszy dał mu przykład szacunku do ciężkiej pracy.

W dwa lata później zdolności malarskie, które rozwijały się u Jana już od lat dzieciństwa, pozwoliły mu zmienić pracę, na posadę w Zakładzie Malarstwa Dekoracyjnego. Nauczyiel zauważył u młodego ucznia nie tylko wyjątkowe zdolności manualne, ale talze taki pozytywne cechy jak obowiązkowość, sumienności pracoeitość.

-Drogi Janie, jesteś dobrym uczniem. Masz bardzo mocny i dobry charakter. Całym sercem przykładasz się do swoich obowiązków, a to bardzo dobrze o tobie świadczy- powiedział kiedyś stary mistrz do swego ucznia.

W 1866 r. Jan zdobył świadectwo mistrza malarstwa i zostawiając mamę w troskliwych rękach młodszego brata opuścił rodzinne strony, aby poszerzać swoje umiejętności.

-Synu, pamiętaj że nie jesteś sam na świecie. Choć nas nie będzie przy tobie blisko, to oddaję cię w opiekę naszej najlepszej Matce. Rozmawiaj z Nią jak najczęściej, tak jak ze mną. I pamiętaj, z Chrystusem Zbawicielem świata możesz zajść bardzo daleko, tylko słuchaj często Jego rad-pożegnała się matka z młodym Janem.

Tego roku zaczął się wyjątkowy okres w życiu Jana. Dużo podróżował, Poznawał nowych ludzi, języki i obyczaje. Obserwował napotkanych ludzi i dostrzegał jak wielu z nich jest smutnych i nieszczęśliwych.

-Mają wszystko-rozmyślał często-a jednak nie mają najważniejszego, nie znają Jezusa lub Go odrzucili… W sercu dojrzewającego Jana wciąż rozbrzmiewały słowa matki i przykład wiary jaki wyniósł z domu. Z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc rosło w nim przekonanie, że trudny i smutki jakie dotykają świat wynikają z tego, że ludzie nie znają i kochają Pana Jezusa. Częsta rozmowa z Bogiem i drugim człowiekiem sprawiały, że sercu Jana zaczęło rodzic cię pragnienie oddania się na służbę Bogu…

-Boże, a gdybym tak zapalał w ludziach miłość do Ciebie? Mógłbym Ci wiernie służyć w drugim człowieku. Niech świat dowie się Twojej nieskończonej miłość!

W 1870 roku Jan postanawia kontynuować naukę w gimnazjum w mieście Konstancja. Dla wielu jego znajomych była to dość dziwna decyzja, nikt jednak nie wiedział co było jej powodem. Zwolnienie go z obowiązku służby wojskowej było dla Jana znakiem potwierdzającym jego pragnienia.

-Boże jeśli tego chcesz niech tak będzie- powtarzał podczas częstych Mszy świętych- oddam się na służbę naszemu Zbawicielowi!. Niech nie zabraknie człowieka, który nie usłyszy o Tobie.

Szkoła dla 22 letniego Jana była fascynującym przeżyciem. Był najstarszy wśród kolegów, doświadczył już trudu pracy, smaku podróży i wolności, i wiedział że dyscyplina, której musiał w szkole przestrzegać, uszlachetni jego charakter. Młodsi koledzy czasem podśmiewali się z niego, widząc jego zapał do nauki i ogromną pobożność, ale nie zrażało go to. Jak tylko mógł, opowiadał im o Bogu i ludziach, którzy tak bardzo cierpiąc będąc z dala od swego Stwórcy. Pokora serca, roztropność, sumienność i pobożność z początku wyśmiewana, z czasem stała się cechami, które koledzy bardzo cenili w Jankiem. Nawet niewierzący czuli ogromny respekt, wobec religijnego zapału jakim odznaczał się Jan. Trudności finansowe z jakimi musiał się borykać, zmobilizowały go do udzielania prywatnych lekcji, które także wykorzystywał do głoszenia prawdy o swoim Zbawicielu. Szczególnym zainteresowanie młody Jan darzył naukę języków obcych. Uważał, że ich znajomość jest kluczem do świata, kluczem do głoszenia ludziom miłości Boga. Wyjątkowo się do nich przykładał!

W 1874 roku po czterech latach nauki w gimnazjum Jan postanawia kontynuować edukacje i zostaje studentem Uniwersytetu we Fryburgu w Badenii. Pojął kierunek filologiczny i teologiczny, który bezpośrednio miał przygotować go do kapłaństwa. Niestety lata jego studiów przypadły na bardzo trudny okres w historii. Władza państwowa coraz zacieklej walczyła z Kościołem, a ludzie wierzący, zwłaszcza duchowni, ponosili tego konsekwencje. Cele politycznej propagandy przeciwko Kościołowi było zmuszenie go do uległości wobec rządu.

Ostatni rok przygotowań do kapłaństwa młody Jordan spędził w seminarium pod Fryburgiem. Cały okres przygotowań do służby Bożej był dla młodego seminarzysty bardzo pięknym i wartościowym czasem. Swoje przemyślenia zaczął spisywać w osobistym Dzienniku , który prowadził całe życie, a które ukazuje ogromne bogactwo duchowe Jana Jordana. 21 lipca 1878 roku w tajemnicy Jan przyjmuje świecenia kapłańskie, a przez sytuacje polityczną swoja Mszę prymicyjną odprawił w Szwajcarii. W roku później odprawił Mszę w swojej rodzinnej parafii.

Młody kapłan w 1878 r. zostaje wysłany przez swojego biskupa na studia językowe do Rzymu. Był to czas szczególnego rozpoznawania woli Bożej dla księdza Jordana, który czuł, że Bóg powołuje go do czegoś większego. W swym Dzienniku szczegółowo opisuywał proces wzrastania do ogromnego dzieła, które jak pączek najpiękniejszej roży kwitło w jego sercu, od dziecinnych lat poprzez życiowe doświadczenia.

Pomysł założenia nowego zgromadzenia zakonnego nie był prosty do realizacji. Ksiądz Jordan był w oczach zwierzchników tylko młodym kapłanem, bez doświadczenia. Stawiał jednak czoła wszystkim przeciwnościom, oddając wszystkie trudy i wątpliwości dla zbawienia dusz. Był głęboko przekonany o słuszności swoich pragnień, musiał tylko przekonać do swego pomysłu odpowiednich ludzi.

Bardzo duży wpływ na realizacje swego pragnienia miała podroż z kilkanaściorgiem innych kapłanów na Bliski Wschód.

-Spakowałeś Janie wszystkie potrzebne rzeczy? –zapytali na powitanie towarzysze podróży-masz wyjątkowo mały plecak…?

-Wszystko co mi będzie potrzebuję mam w sercu. Bez miłości i wiary nawet pięć plecaków na nic by mi się nie zdały!

W 1880 r. udali się do Egiptu a następnie do Palestyny, gdzie ksiądz Jordan odwiedził wszystkie miejsca związane z życiem Pana Jezusa. Było to głęboko duchowe doświadczenie, które ostatecznie utwierdziło księdza Jana w swoich planach. Po powrocie z wyjazdu, w sierpniu 1880 r. rozpoczyna on realizację dzieła.

Konsekwentnie przedstawiał swoją ideę odpowiednim władzom kościelnym, którzy bardzo różnie reagowali. Jego cierpliwość doprowadziła go do prywatnej audiencji u papieża Leona XIII. Głowa Kościoła z ogromnym zaciekawieniem wysłuchała księdza Jana i pobłogosławił dziełu założenia Towarzystwa Boskiego Zbawiciela.

Po znalezieniu tymczasowej siedziby w klasztorze w Rzymie, ksiądz Jan przyjął kilku studentów, których przygotowywał do kapłaństwa, jednak pierwszego zwolennika powstania Towarzystwa odnalazł w osobie młodego księdza Bernarda Luethena. Ta piękna znajomość stała się fundamentem dla założenia Zgromadzenia. Wspólnie zaczęli wydawać niewielka gazetę, w której przedstawiali ideę apostolskiej działalności, która miała pomagać zwykłym katolikom bronić swojej wiary przed atakami ze strony władz. Najważniejszym jednak celem, było przygotowywanie misjonarzy do pracy na całym świecie, aby wszędzie gdzie się pojawią głosili miłość Zbawiciela Świata.

W 1881 r. zostaje oficjalnie powołany do życia Apostolskie Towarzystwo Nauczana a ksiądz Jordan wraz z księdzem Luethen i kilkoma innymi kapłanami, składają prywatne śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Z czasem dołączają do nich kolejni członkowie, a jedną z nich jest baronowa Therese von Wuellenweber, późniejsza współzałożycielka żeńskiego części Zgromadzenia czyli Matka Maria od Apostołów.

-Czuję księże Janie, że Bóg powołuje cię do czegoś wielkiego. Z wielka radością będę ci pomagać w tym dziele.- zwierzyła się przyszła błogosławiona księdzu Janowi.

Na swojej drodze pierwsi salwatorianie musieli zmagać się z wieloma problemami organizacyjnymi. Ksiądz Jordan zaszczepił jednak w sercach swoich towarzyszy ogromną miłość do Boga i ludzi, oraz pragnienie zbawienia wszystkich dusz.

-Pamiętajcie-powtarzał często-musimy wykorzystać wszystkie możliwe środki, aby prawda o naszym Zbawicielu trafiła do każdego człowieka. Każda dusza jest na miarę złota!

Z takim właśnie zamiarem sukcesyjnie pokonywali wszystkie trudy. Aby zapewnić dalszy rozwój apostolskiego instytutu założyciel postanowił przyjąć typowo zakonny styl życia, wraz z regularnym życiem zakonnym, publicznymi ślubami oraz strojem. W dniu 11 marca 1883 ksiądz Jordan złożył publiczny ślub ubóstwa, czystości i posłuszeństwa i zaczął nosić habit zakonny. Składał się on z czarnej sutanny przepasanej czarnym sznurem, na którym zawiązane są cztery węzły. Każdy węzeł symbolizuje jeden ślub składany prze zakonników oraz czwarty dodatkowy, który wyraża ich zaangażowanie w pracę apostolska. Od tego dnia ksiądz Jan obrał imię Franciszek Maria od Krzyża a ksiądz Luthen imię Bonawentura. Zmiana której dokonano była ogromna i znacząco wpłynęła na przyszłe losy Zgromadzenia. W tym samym czasie prężnie rozwijała się także żeńska część zakonu, co sprawiało że szeregi ludzi gotowych poświecić życie dla zbawienia dusz były coraz większe. Jakże cieszyło to ojca Franciszka, który w każdym działaniu dopatrywał się wielkiego działania Ducha Świętego.

Kolejnym ważnym wydarzeniem było objęcie przez zakonników pierwszej misyjnej placówki w Assam w Indiach. Wielkie marzenie ojca założyciela wreszcie zaczęło się spełniać- wyruszali w cały świat, aby głosić ewangelię. Kolejne lata to niezwykły rozwój działalności. Zgromadzanie obejmowało kolejne parafie, wyjeżdżało na kolejne placówki misyjne oraz otwierało kolejne seminaria dla chętnych. Dzisiejsza formę zgromadzenie przyjęło, gdy papież Leon XIII w 1911 r. zatwierdził nazwę Towarzystwo Boskiego Zbawiciela ( SDS- pierwsze litery łacińskiej nazwy) a gałąź żeńska Zgromadzenie Sióstr Boskiego Zbawiciela, działające na prawie papieski. Od łacińskiego słowa Salwator znaczącego Zbawiciel, popularna nazwa zakonu brzmi Salwatorianie.

Ogromny trud i wysiłek włożony w rozwój Salwatorianów ojciec Franciszek przypłacił zdrowiem. W skutek przebytego udaru stracił słuch w jednym uchu. Późniejsza śmierć jego wiernego towarzysza ojca Bonawentury i Matki Marii od Apostołów znacznie osłabiły jego siły. Wszystkie cierpienia zarówno te fizyczne jak i duchowe znosił z miłością w cieniu krzyża Chrystusa. Wybuch pierwszej wojny światowej spowodował wygnanie z macierzystego domu zakonnego, do którego Ojciec Franciszek już nigdy nie wrócił. Z bólem serca patrzył na cierpienia i troski swoich duchowych dzieci oraz na świat pogrążający się w chaosie wojny.

Wspominając swoją życiową drogę, wczesną utratę ojca, niełatwy okres dorastania oraz ogromne zadanie jakie postawił przed nim Bóg, powtarzał swoim duchowym dzieciom:

-Wszystko udaje się w cieniu krzyża! Pokochajcie ten krzyż i pamiętajcie, że dopóki żyje na świecie choćby jeden tylko człowiek, który nie zna i nie kocha naszego Zbawiciela, nie wolno wam spocząć!

Ojciec Franciszek Maria od Krzyża Jordan zmarł 8 września 1918 r. W 1942 r Kościół rozpoczął proces beatyfikacyjny a w 1956 r. szczątki ojca założyciela zostały przeniesione do domu macierzystego w Rzymie, z którego jeszcze za życia został wygnany.