Wywiad z ks. Henrykiem Łodzianą SDS

Agnieszka N : O czym marzył mały Henio a o czym marzy Ksiądz Henryk?

Ks. Henryk Łodziana SDS: W dzieciństwie ogarniały mnie różne pragnienia. Zwykle budziły się pod wpływem książek, które akurat przeczytałem. A ponieważ niemal codziennie wsiąkałem w kartki jakiejś lektury, to i wiele fantazji pojawiało się w moich myślach. Przeżywałem w nich przygody w egzotycznych krajach, z rycerzami, kowbojami i Indianami, widziałem się w statkach przemierzających głębiny oceanów i kosmosu oraz laboratoriach przemądrych, a czasem szalonych naukowców. Można by tak wymieniać dalej, ale jest już jasne, że miałem podobne marzenia, jak wielu chłopców w wieku szkolnym: przeżyć coś niezwykłego i dokonać czegoś wielkiego. Gdzieś pomiędzy nimi pojawiła się na moment  myśl o zostaniu księdzem. O czym marzę dziś? Chciałbym, by został po mnie jakiś, najmniejszy okruch światła. Ot, chociaż taki, o jakim mówi piosenka: Panie, proszę spraw, aby życie mi nie było obojętne; abym zawsze kochał to, co piękne, pozostawił ciepły ślad na czyjejś ręce.

Lubił Ksiądz chodzić do szkoły? Jakie przedmioty w szkole lubił Ksiądz najbardziej?

Czy lubiłem szkołę? Postawiłem kiedyś podobne pytanie mojej małej przyjaciółce Ali, uczennicy drugiej klasy. Oto jej odpowiedź: do szkoły lubię chodzić, ale nie lubię się uczyć. Mógłbym się chyba pod tym stwierdzeniem „z grubsza” podpisać, wprowadzając jednak pewną korektę. Lubiłem budynek „dwudziestki piątki” ładnie położony tuż obok parku. Drogę przemierzaną codziennie, tam i z powrotem,  między domem rodzinnym a Cygańskim Lasem. Z wdzięcznością wspominam ludzi, których tam spotykałem: nauczycieli, personel, koleżanki i kolegów oraz ich rodziców. Jeśli zaś chodzi o naukę, to właśnie tutaj skoryguję zdanie zapożyczone od Ali: niektórych rzeczy lubiłem się uczyć, a przed pewnymi się broniłem. Z pewnością najłatwiej, z racji częstego obcowania z książkami, przychodziło mi przyswajanie sobie przedmiotów humanistycznych (poza gramatyką).

Jak wspomina Ks. czasy swojej służby ministranckiej? Kto był wówczas opiekunem ministrantów i jak wyglądała formacja? 

To był piękny czas. Ministrantem zostałem w początkach lat siedemdziesiątych, chyba w trzeciej lub w czwartej klasie podstawówki. Służbą ołtarza zajmował się wtedy ks. Tadeusz Wróblewski. Pod jego okiem przechodziliśmy szkolenia z ministrantury, przygotowania lektorskie, ćwiczyliśmy nawet śpiew pieśni. Spotykaliśmy się na zbiórkach, przy ognisku, przed świętami mieliśmy „opłatek” ministrancki. Były też wspólne wycieczki w różne części kraju, podczas których odwiedzaliśmy także miejsca, gdzie pracowali salwatorianie (podczas takiej wycieczki, w 1975 r., zobaczyłem pierwszy raz seminarium w Bagnie i Trzebnicę, moją pierwszą kapłańską placówkę). Ks. Tadeusz traktował sprawy ministranckie poważnie, dlatego miał około setki chłopaków przy ołtarzu. Na ścianie zakrystii wisiały kolorowe grafiki z rozpisaną służbą, w szafach było mnóstwo pełnych strojów ministranckich w różnych kolorach, lektorzy ubierali się w alby przepasując się kolorowymi pasami (a nie cingulami, czyli liturgicznymi sznurami). Już nigdy potem nie widziałem takiej różnorodności strojów ministranckich (a przecież były to czasy, kiedy nic nie można było kupić). Zapamiętałem piękno, radość i podniosłość tej liturgii, w której wtedy uczestniczyłem. Można powiedzieć, że ówcześni ministranci, wraz z  ks. Tadeuszem wprowadzali posoborową reformę liturgiczną w mikuszowickim kościółku (choć ministranci nie mieli oczywiście żadnej tego świadomości). Ksiądz Wróblewski przekazał mi kilka albumów zdjęć z tamtych czasów. Wielu parafian rozpoznałoby w nich piękny fragment swojego dzieciństwa. A może odnalazłoby też coś ze swojej dziecięcej wiary?

25 lat kapłaństwa! Pamięta Ks. dzień w którym przestąpił próg Seminarium w Bagnie?

Tak! I ten pierwszy raz, podczas ministranckiej wycieczki w 1975 r., i ten w sierpniu 1985 r., kiedy do Bagna przyjechałem z walizką. Na furcie przywitał mnie mój starszy współbrat, Ryszard, z którym obecnie przebywam w krakowskiej wspólnocie. Pokazał mi miejsce, gdzie miałem położyć rzeczy i  powiedział, aby wyjąc sobie ubranie robocze, bo pójdziemy do pracy. Konkretnie do plewienia alejek w klasztornym parku.

Podobno podczas spacerów po seminaryjnym parku, budziło się w Księdzu zacięcie elektryka i wymieniał Ksiądz żarówki w grocie Matki Bożej   Czy dziś, po latach spaceruje  Ksiądz czasem po parku w Bagnie i wspomina tamte czasy?

Ponieważ przed wstąpieniem do seminarium pracowałem jako elektromonter, to nic dziwnego, że w seminarium zajmowałem się czasem jakimiś małymi pracami przy elektryczności. Zwykle w seminarium jest jakiś kleryk, który zajmuje się takimi sprawami (w seminarium jak najbardziej można służyć swoimi umiejętnościami). Dzisiaj dość często spaceruję po bagieńskim parku, bo z racji przypisanych mi obowiązków odwiedzam seminarium raz lub dwa razy w miesiącu. Przechadzając się tak dobrze znanymi alejkami (spędziłem tam 10 lat) trudno nie wspomnieć przeszłości.

10 V 1992r. godz. 9.30 – Pamięta Ksiądz tą datę? Jaki moment był dla Księdza szczególnie wzruszający?

Niedziela. Dzień moich prymicji, pierwszej Mszy świętej odprawionej w rodzinnej parafii. Tak bliski i tak już odległy. Cóż powiedzieć. Cały był wzruszający. Choć za gardło chwyciło mnie w momencie podziękowań.

Jakie to uczucie wracać do rodzinnej parafii? W gruncie rzeczy ta sama – a jednak trochę inna. Nie ma już kościoła w którym wzrastał Ksiądz do kapłaństwa,  w którym odprawiał Ksiądz swoją Mszę Prymicyjną… 

Rzeczywiście, nie ma już starego kościoła. Z tym nowym nie jestem specjalnie związany. Zaś w moim życiu pojawiło się kilka innych kościołów i parafii, w których przez lata odprawiałem Msze święte, spowiadałem, chrzciłem dzieci i błogosławiłem małżeństwa. Nawet, gdy wpadam do Bielska, to chodzę do naszego salwatoriańskiego kościoła pw. NMP Królowej Polski, bo tam mam najbliżej. Do rodzinnej parafii przyjeżdżam rzadko, ponieważ moi bliscy mieszkają już gdzie indziej. Ale kiedy już tu jestem, to czuję się trochę tak, jakbym odwiedzał starą szkołę: dokoła niby wszystko znajome, ale już inne rzeczy i inni ludzie wypełniają te mury; ja już nie jestem tu. Jednak ten skrawek bielskiej ziemi będzie zawsze mi bliski, to mój matecznik, moja rodzinna parafia i miejsce, gdzie stał kościół, o którym mogę powiedzieć, tak jak św. Franciszek o kościółku w San Damiano (C. Caretto, Ja Franciszek): mój na zawsze umiłowany kościółek.

Obecnie jest Ksiądz rektorem kościoła w Krakowie. Na czy polegają Księdza obowiązki?

„Mój” kościół jest częścią domu zakonnego salwatorianów w Krakowie (Zakrzówku). Jest to kościół rektoralny czyli taki, który znajduje się na terenie parafii, ale nie kościołem parafialnym ani świątynią filialną tylko jednostką autonomiczną. W kościele rektoralnym sprawuje się, z upoważnienia biskupa, liturgię dla pewnej grupy wiernych, którzy do tego miejsca uczęszczają. Musi się nim ktoś opiekować i odpowiadać za to, co się w nim dzieje. Tym właśnie zajmuje taki „jakby-proboszcz”, czyli rektor kościoła, którym na chwilę obecną jestem ja. A polega to na takiej samej pracy duszpasterskiej jak w innych kościołach.

Kościół zaczyna na nowo doceniać liturgię przedsoborową. W wielu parafiach (także w Bielsku-Białej)  odprawiane są Msze Święte w tradycyjnym łacińskim rycie. Jest Ksiądz liturgistą, jak Ksiądz myśli, dlaczego papież Benedykt przywrócił do pełni praw Mszę według rytu trydenckiego?

Cieszę się z decyzji Benedykta XVI, chociaż nie sympatyzuję jakoś szczególnie z tzw. liturgią trydencką. Myślę, że Ci, którzy skłaniają się do liturgii przedpoborowej, szukają tak naprawdę sacrum, czyli wypełnionej czcią, głębokim szacunkiem i Bożą bojaźnią przestrzeni przeżywania Eucharystii. Bo zniechęciła ich nonszalancja, niedbałe i zbyt swobodne traktowanie liturgii posoborowej przez jej uczestników (takie trochę „klepanie Pana Boga po ramieniu”). A przecież posoborowa liturgia Mszy św., sprawowana wiernie, zgodnie z duchem przepisów, też wprowadza nas w sacrum, być może czasem głębiej i owocniej niż liturgia trydencka. Dlaczego papież Benedykt XVI przywrócił do pełni praw liturgię przedpoborową? Odpowiedział na to sam w liście apostolskim Summorum pontificum: w niektórych regionach liczni wierni przywiązali się i wciąż pozostają przywiązani z taką miłością i zaangażowaniem do wcześniejszych form liturgicznych, które głęboko naznaczyły ich kult i ich ducha, (…) wziąwszy pod uwagę prośby wiernych, (…) ustalamy tym Listem Apostolskim co następuje: Mszał Rzymski ogłoszony przez Pawła VI jest zwyczajnym wyrazem zasady modlitwy (Lex orandi) Kościoła katolickiego obrządku łacińskiego. Jednakże, Mszał Rzymski ogłoszony przez św. Piusa V i wydany po raz kolejny przez bł. Jana XXIII powinien być uznawany za nadzwyczajny wyraz tej samej zasady modlitwy (Lex orandi) i musi być odpowiednio uznany ze względu na czcigodny i starożytny zwyczaj. (…) Są to bowiem dwie formy tego samego Rytu Rzymskiego.

Jaki cytat z Pisma Świętego umieścił Ksiądz na swoim obrazku prymicyjnym i dlaczego akurat ten?

W Ewangelii wg św. Jana można znaleźć takie słowa Pana Jezusa: A Ten, który mnie posłał, jest ze Mną: nie pozostawił mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba (J 8, 29).Motto, które zwyczajowo umieszcza się na obrazku prymicyjnym, nawiązuje do tej właśnie wypowiedzi Zbawiciela. Brzmi ono następująco: Ten, który mnie posłał jest ze mną, nie pozostawi mnie samego. Przy pierwszym spojrzeniu mogłoby się wydawać, że na obrazku znalazł się dosłowny cytat z Ewangelii. Jednak jest to tylko parafraza  słów Jezusa, bo przecież nie mógłby ich, tak na serio, wypowiedzieć żaden człowiek poza Nim. Jezus stwierdził dobitnie, że wypełnia doskonale wolę Boga, dlatego Ojciec jest z Nim. Ja, przywołując słowa Jezusa, pragnąłem przy ich pomocy wyrazić coś innego. Co mianowicie? Zawarłem w nich wiarę w to, że w sakramencie kapłaństwa Bóg położył na mnie swą rękę oraz ufność, że ta ręka będzie mnie podtrzymywać, osłaniać, umacniać i prowadzić. Słowa te są więc wyznaniem wiary, ale równocześnie modlitwą, prośbą, o taką Bożą opiekę (bądź ze mną cokolwiek się stanie). Nie wymyśliłem tego hasła sam. Widziałem je na obrazkach moich współbraci, którzy zostali wyświęceni wcześniej niż ja. Przypadło mi do serca i dlatego znalazło się na moim obrazku. Chyba nie przypadkiem, bo ówczesny prowincjał (mój magister z czasów nowicjatu)  powiedział , że pasuje ono do mnie.

Ks. Henryk Łodziana SDS to bardziej nauczyciel czy sługa?

Ksiądz czy chce, czy nie chce jest w pewien sposób nauczycielem (nawet, gdy nie pracuje w szkole). To część jego posłannictwa. W zależności od powierzonej funkcji ksiądz zajmuje się różnymi sprawami. Nie ulega jednak wątpliwości, że w każdym przypadku jego praca powinna być służbą – posługą. Jak jest z tym u mnie? Jest takie łacińskie przysłowie: nemo iudex in causa sua (nikt nie jest sędzią we własnej sprawie). Nie bardzo mi więc wypada oceniać samego siebie. Mogę jedynie powiedzieć, że pewnie nie zawsze (niestety!) postawa służby jest widoczna w moim życiu. Ale mam świadomość, że o taką postawę muszę się starać.

Dziękuję za rozmowę i życzę aby Bóg swoja ojcowską dłonią prowadził Księdza nadal przez kapłańskie życie.